Czchów, to niewielkie małopolskie miasteczko nad jeziorem.
Nad miasteczkiem góruje Baszta, która stała się znakiem rozpoznawczym
niebanalnego festiwalu. Baszta Jazz Festiwal, to święto muzyki, radości i kreatywności.
Jazz, to ten gatunek muzyczny, który bardzo wiele wymaga. Dlatego właśnie
najcudowniejszy jazz usłyszeć można w wykonaniu muzyków dojrzałych, którzy dla niego
poświęcili wiele lat poznawania, pracy, ćwiczeń, aż do momentu, kiedy stali się
z tą muzyką jednym organizmem.
Festiwal w Chchowie rekomendował doskonały muzyk, nauczyciel, autor
podręczników muzycznych – Peter Malton, gość żywieckiego Suwakowania i osoba, której
można bezgranicznie ufać w czasie muzycznych poszukiwań. Dlatego też bez chwili
zawahania zaplanowałam wyjazd do Czchowa.
W sobotę popołudniu zapakowaliśmy naszego oldtimera i
wyruszyliśmy w wielką podróż w stronę jazzu.
Nie mogliśmy wyjechać wcześniej, bo praca, bo deszcz… bo itd., dlatego nie zdążyliśmy na przejazd
festiwalowej platformy grającej. Może jeszcze kiedyś się uda. Tymczasem
dotarliśmy do hotelu, rozpakowaliśmy szybko oldtimera i po dwukilometrowym
spacerku dotarliśmy na rynek, gdzie otoczył nas jazz w czystej formie.
Zmrok zapadał, kiedy rozpoczynała się niebywale energetyczna
część wieczoru. Parada orleańska dookoła czchowskiego runku i jak bardzo lubię
małe ryneczki, tak tu żałowałam, że ten jest tak malutki. Chciałoby się, aby
parada trwała i grała. Na czele pochodu posuwającego się w rytm orleańskich
standardów, szli mistrzowie trąbek, puzonów, tub, banjo, klarnetów, bębnów…. i
długo by jeszcze wymieniać. Kolorowy, radosny korowód przeszedł dookoła rynku,
ku wielkiej radości tłumnie zgromadzonej widowni, która w dużej części
stylizowana była na dixieland.
Po Paradzie koncert na scenie był kontynuowany. Wystąpili m.in.
laureaci konkursów festiwalowych. Młodzież niezwykle zdolna i piękna. Na scenie
gościł również Dixieland Society, czyli zespół Petera Maltona, który tworzą
między innymi synowie pana Petera – Mikael i Robert. Muszę wspomnieć, że w
zespole dopatrzyłam jeszcze jedną znajomą twarz Suwakowaniową – pan Tomasz Pala
– pianista doskonały.
Tego wieczoru miałam także okazję wysłuchać, przeżyć,
przebawić się i przeklaskać występ Jazz Band Ball Orchestra z Stanleyem Breckenridge,
żeński głos jazzowy zaprezentowała Maya, a Wiktor Zydroń wykonał solo na banjo,
bo dixieland jazz band jest doskonale pełny właśnie wtedy, kiedy gra banjo.
Na koniec wieczoru wystąpił wrocławski zespół Sami Swoi –
klasyk gatunku niezaprzeczalnie. Dobrze po północy dotarliśmy do hotelu, choć
festiwal spać nie poszedł – my niestety nie dotrzymaliśmy kroku muzykom i sen
zmorzył nas bezlitosny.
Niedzielę spędziliśmy nad czchowskim jeziorem, bo tam
przenieśli się wszyscy uczestnicy jazzowych spotkań. Miejsce bardzo przyjemne,
choć troszkę hałaśliwe, bo miłośnicy głośnych sportów wodnych mają tam także
swój czas. Na brzegu w festiwalowym namiocie rozbrzmiewała muzyka, można było
się bawić. A na wodę wypływały barki jazzowe z muzykami i słuchaczami. Dla
oczu, dla uszu radość to była wielka. Nie płynęłam, bo chętnych było sporo, a i
czas nas już zaczynał poganiać. Pora była najwyższa, aby zapakować oldtimera i
udać się w drogę powrotną.
Mam ogromną nadzieję, że uda się jeszcze wrócić do Czchowa i
polecam wszystkim, którzy gustują w dobrej muzyce, zabawie i lubią spędzać czas
w rozbawionym towarzystwie.
![]() |
Nasz oldtimer z old GPSem |
![]() |
Na rynku czchowskim |
![]() |
Festiwalowa platforma dla muzyków. Niestety nie zdążyliśmy na przejazd |
![]() |
Czchów |
![]() |
Baszta |
![]() |
Jezioro w Czchowie |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz