Jedziemy nad jezioro

Pojechaliśmy sobie nad jezioro. Ale tym razem to nie było Jezioro Żywieckie, ale Oravskie w Namestowie.
Nasza wyprawa rowerowa miała świetne wsparcie techniczne, czyli nie musieliśmy pakować bagaży na rowery, tylko wszystko, co było potrzebne wrzuciliśmy do samochodu i jechaliśmy bez dodatkowego obciążenia.
Wyjechaliśmy z Żywca w sobotę o 15.30 i przy temperaturze 33 stopni Celcjusza. Początek drogi był ciężki. Do Jeleśni wjechaliśmy zdyszani, mokrzy i zmęczeni, choć tę trasę pokonujemy często rekreacyjnie i nie sprawia nam żadnej trudności. Potem było lżej, słońce zaszło za chmury i temperatura spadła o jakieś dwa stopnie. Jechało się nieźle, aż do ostatniego około 2 kilometrowego podjazdu do przejścia granicznego w Korbielowie. Tam było ciężko. Z racji faktu, że nie jestem wyczynowcem, a jedynie "niedzielną" rowerzystką, po osiągnięciu dolnego pułapu prędkości (4 km/h), doszłam do wniosku, że na piechotę będzie szybciej i lżej. Ostatni zatem kawałek drogi przed przejściem granicznym, pokonałam prowadząc rower.
Przed przejazdem na Słowację zrobiliśmy sobie mały odpoczynek, żeby nabrać tchu i udzielić pomocy medycznej naszej pomocy technicznej :D no tak to czasem bywa z młodszym rodzeństwem, że trzeba by pilnować, jak dziecko, bo inaczej krzywdę sobie zrobi.
Przy budynkach dawnej straży granicznej  Maciek zatrzymał się i rzekł: "tak bardzo mnie cieszy, że to miejsce jest opuszczone i hula tu wiatr... ". No to prawda. Ostatni nasz wjazd na Słowację przez Korbielów jeszcze wiązał się z kontrolą dokumentów, szlabanem, wnikliwą obserwacją nas, pytaniami, czy nasze dziecko jest aby na pewno nasze, czy czegoś nie przemycamy.... no takie tam, rzeczy, o których tak łatwo się zapomina...
Ale wracajmy do drogi. Z przejścia w Korbielowie lecieliśmy już bez wysiłku. Gnaliśmy bez przerw - nie było potrzeby, a czas naglił. Bez trudności dojechaliśmy do Namestova. Słońce zdążyło już pójść spać, a my jadąc "w ciemno" nie mieliśmy pewności, czy trafimy na pole namiotowe, o którym czytałam na stronie www. Pognaliśmy więc trochę na wyczucie i .... nie trafiliśmy na autokemping, na który chciałam. Ale to się okazało dopiero następnego dnia, kiedy wybraliśmy się na spacer brzegiem jeziora i dwa kilometry od naszego pola namiotowego Maciek zapytał  pokazując tablicę informacyjną:  "Stara Hora.... czy nie tak miał się nazywać NASZ autokemping?". Troszkę szkoda, że nie pojechaliśmy ten kawałek dalej, bo ten niedoszły NASZ kemping wyglądał lepiej niż ten, na którym nocowaliśmy.
W czasie spaceru brzegiem jeziora mijaliśmy łódeczki, łódki, barki, jachty i jachciki rozmaitej maści. Wodne życie kwitnie na Jeziorze Oravskim. Ma ono jednak jeden mankament, wadę, która w moich oczach ... uszach może ... nie zachęca mnie do powrotu do Namestova. Jezioro sprzyja sportom motorowodnym, co powoduje, że panuje tam ciągły hałas. Nie wszystkim to przeszkadza, ale ja raczej staram się uciekać od ryku silników.
Jak łatwo zauważyć hałas nie jest tam postrzegany szczególnie negatywnie, bo wszystkie kempingi, których jest sporo były zapełnione w stopniu znacznym. Duży.... bardzo duży procent mieszkańców i jednodniowych turystów, stanowili Polacy, a rejestracje samochodowe wskazywały, że przyjechali oni nad jezioro z najdalszych nawet zakątków Polski. Słychać to było także w nawoływaniach z charakterystycznymi naleciałościami z różnych stron kraju. 
Odbiegłam od chronologii naszego wyjazdu, wróćmy zatem do wieczora, kiedy dojechaliśmy do autokempu z motorem przy wejściu. Jeśli ktoś szukałby tam intymności, ciszy i spokoju, a na dodatek ucieczki od cywilizacji... to tam się tego wszystkiego nie znajdzie. Ale jeśli ktoś chce zobaczyć dużo samochodów, nowinek biwakowych, zaobserwować różnorodność zachowań, posłuchać głośnej muzyki nie zawsze zgodnej z gustem wszystkich... no to polecam. Zawsze jednak zdarzy się jakaś perełka. Późnym wieczorem na kemping z piskiem opon wpadł retro citroen, na belgijskich tablicach, wyposażony w stertę waliz, zapakowany po sam dach. To był widok cudny, taki uspokajający. Z "cytryny" wysiadła para, w wieku ok. 20-25 lat, wyciągnęli siedzenia z auta i siedząc wśród całej tej nowoczesnej motoryzacji - wyraźnie zapatrzyli się w wodę.
Nam jednak na całe szczęście nie chodziło o ciszę i spokój, tylko o miejsce pod namioty. Znaleźliśmy, ale wyspać nam się nie udało. To nic, wyspaliśmy się w domu.
Koszt pobytu na Kempingu, to 24 euro: 3 osoby, 2 namioty, 2 rowery (gratis), 1 samochód.
Nie ma problemu z rozliczeniami w złotówkach, ja jednak preferuję miejscową walutę.
Jeśli chodzi o ceny dodatkowe w miejscowym barku, to tak: dobra biała kawa 1 euro, piwo (0,5 l) 1,20 euro, kofola (0.5 l) - 1,20 euro.
Po ciężkiej nocy, nastał ciepły, słoneczny poranek.
Ruszyłam na fotopolowanie i złapałam kilka widoczków. Niestety widoczność bardzo marna, więc Tatry ledwo widoczne.
Jeśli ktoś chciał popływać bez używania silników, musiał to robić do momentu, kiedy motorowodniacy wstali, zjedli śniadanie i ruszyli. W tym momencie już dla tych "manualnych" miejsce się kończyło.
Koło 8.30 oznajmiłam Maćkowi, że już mu się nie uda zasnąć, więc pora na śniadanie.
Śniadanie na trawie ma swój prawdziwy urok. Po śniadaniu poszliśmy na długi spacer, o którym już pisałam. Po powrocie, zanurzyliśmy się tylko w wodzie dla ochłody i koło 14.30 ruszyliśmy w drogę powrotną, zahaczając jeszcze o supermarket, żeby zrobić zaopatrzenie na obiad i sprawdzić, czy aby na pewno ceny w analogicznym sklepie są wyższe niż u nas, jak jeden gość mówił. Ceny nie są wyższe. Jest zupełnie podobnie. za 10 euro kupiliśmy tyle jedzenia, że  nie daliśmy rady zjeść.
Powrotna droga nie była bardzo uciążliwa. Jechaliśmy do Korbielowa praktycznie bez przerw. Nie licząc tej, kiedy zatrzymałam się, bo widziałam, że ludzie z jednego samochodu jadącego do granicy, potrzebują pomocy. Potem trochę ciężki podjazd do Korbielowa (bez porównania jednak lżejszy, niż ten od polskiej strony), dał nam w lekko w kość i zgłodnieliśmy.
Po przejechaniu na polską stronę, rozgościliśmy się pod daszkiem, który chyba jest częścią projektu gminy Jeleśnia dotyczącego tworzenia ścieżek rowerowych. Miejsce się przydało, bo zaczął padać deszcz. Nasz samochód techniczny dowiózł jedzenie, na które rzuciliśmy się łapczywie dość.
Po odpoczynku ruszyliśmy dalej i zatrzymaliśmy się tylko na lody w Jeleśni.
Ogólnie można powiedzieć, ze droga powrotna była naprawdę przyjemna.
Teraz uwagi drogowe. Drogi po stronie polskiej dużo lepsze. Przeszkody po słowackiej stronie (ruch wahadłowy, wykopy, dzicy kierowcy) dużo bardziej uciążliwi, niż po polskiej stronie.
Podsumowując powiem, że drogę do Namestova (52 km) można pokonać w 3 godziny, nie będąc wyczynowcem. Czy warto tam jechać? Jeśli jest się motorowodniakiem - jak najbardziej, jeśli nie, też warto, jeśli nie przeszkadza hałas (w nocy nie ma, więc można się wybrać na romantyczny spacer brzegiem jeziora).
Na koniec jeszcze taka mała nagroda, IR Giewont nam powiedział "cześć" na przejeździe w Pewli Wielkiej :) 
A teraz zapraszam do fotogalerii.

Lotna premia w Korbielowie

Pomoc medyczna dla pomocy technicznej.


Dodaj napis

Wieczorny relaks... gdyby nie muzyka ze smarfona



























Stara Hora





Korbielów

Obiad

I na pociąg się załapaliśmy


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz